lunes, 4 de febrero de 2013

SZALEŃSTWO. TYPOLOGIA.



Jedna sekunda. Dużo, czy mało? Dwieście dwadzieścia milionów. Sekundy, które minęły.

Czasami wraca. Co roku, parę dni przed pierwszym lutego. Kłócimy się, podróżujemy, idziemy do Babci, pijemy piwo. Po prostu życie…. we śnie.

Ja nie wracam. Nawet do zdjęć. Potoczna prawda mówi, że po latach rocznice przestają szarpać duszę. Ale mój kalendarz nie respektuje tej prawdy. Ma swoją własną. Nie mogę oglądać zdjęć. Zrobił ich tyle, zaszczepił we mnie ten niegroźny rodzaj szaleństwa, który całą rzeczywistość, kolorową, szarą, czarno – białą, dzieli na kadry, obrazy, ujęcia, szukając piękna w ich kompozycji.

O czym mógłbym myśleć dziś? Ponoć po siedmiu latach nie zostaje nic z tego, kim byłem tamtego dnia. Wszystkie komórki ciała zostają zastąpione nowymi, kończy się cykl. Ponoć….  Jedynie pamięć nie jest posłuszna prawom biologii. Zostaje, zmienia swój kształt, kolor, formę, zapach. Zaciera się…. Ale zostaje.

O czym więc mógłbym myśleć dziś. W obcym kraju, którego język stał mi się tak bliski jak ojczysty. Ojczysty, czyli język ojca, literalnie rzecz ujmując. Nad letnią upalną rzeką, na plaży, wśród prawie nagich młodych ciał, jędrnych piersi, ciemnych karnacji, długich czarnych włosów… o tym co było i nie wróci, o tym co jest i jest, o tym co będzie albo nie? Zawsze czułem, że najbardziej ze wszystkiego pragnę kobiet, ich bliskości, ich fizyczności. Moje myśli w nieunikniony sposób zmierzają w tę stronę i to jest normalny rodzaj szaleństwa.

Jak bym na to nie patrzył, on był taki sam. Językiem poetki mówiąc, różnię się jedynie tak bardzo podobnie. Kropla w kroplę inny. Jak mógłbym mu za to podziękować? Teraz, gdy przestrzeń czasu sprawia, że każde słowo, które wypowiem jest dla niego niesłyszalne. Jeszcze jako małego brzdąca nauczył mnie tajemniczo brzmiącej frazy: verba volant, scripta manent. On sam pisał dużo, taka praca. W epoce, w której słowo komputer było terminem z zakresu futurologii potrzebował zawsze maszyny do pisania, pojęcie dziś niemal zapomniane, i dwóch kopii swej twórczości. Jednej dla sądu, drugiej ad acta. Kiedy zdarzyło mu się zapomnieć podłożyć kalkę wściekał się i we współczesnej łacinie wykrzykiwał rasa jebana ! Nienawidziłem tych wrzasków. Jakże chciałbym usłyszeć je jeszcze raz.

Więc piszę i ja, i odkrywam, że to lepsze, niż seks. Im więcej piszę, tym więcej chcę. Im dłużej piszę, tym bardziej namiętne są pocałunki ze światem, który istnieje tylko dla mnie.  Im delikatniej dobieram słowa, tym więcej odkrywa mi swych tajemnic. Czekałem tyle lat, aż niepokój przemijania i żądza ekspresji osiągną masę krytyczna. Zabawne, że eksplozja mocno atomowa może pozostać niezauważalna dla tak zwanej obiektywnej rzeczywistości. Jako że Bóg poskąpił mi łaski wiary w obiektywną rzeczywistość, nie bardzo się tym przejmuję. Robię to co robić należy, rzeka płynie, słońce świeci, kobiet pięknieją i jesiennieją. A ja piszę. I to jest groźny rodzaj szaleństwa.

W miejscu publicznym - w którym oczekiwania społeczne koncentrują się na chodzeniu na plażę i moczeniu narządów, na pijaństwie, podrywaniu i jego kontynuacji (jaki wspaniały koncert dała wczoraj sąsiadka z namiotu obok! Vivat wolna miłość!, jest lepsza, niż szybka, Bravo pianista!) -  pisanie czegokolwiek, budzi niepokój bliźnich. Latynosi to mentalność otwarta i pełna życia.  Co rusz ktoś się do mnie zbliża, żeby zapytać co robię i dlaczego nie idę z nimi popływać.

Popływać? Pamięć jest nieubłagana. Pewnego dnia zaciągnął mnie głębiej w morze, tam gdzie już nie miałem gruntu pod nogami. A teraz płyń ­– powiedział. Zawierzyłem falom, choć wcześniej wydawało mi się, że nie umiem. I płynę nadal. Czasem brakuje tchu, ale wiem, że nie ustanę. Do samego końca, do mety, której jeszcze nie przeczuwam i nie umiem sobie wyobrazić, która będzie tylko moja, osobista, prywatna i intymna. Płynę. I to jest śmiertelny rodzaj szaleństwa. Będę płynął do ostatniej sekundy, która trwa na tyle długo, by całe życie przeleciało przed oczami i by poczuć …

Jego ostatnia sekunda rozegrała się między drzewem, rowem i czterdziestotonową ciężarówką. Pocieszam się, że przynajmniej miał czas by poczuć, że warto było żyć. Zresztą, zawsze to wiedział…

Mojemu Ojcu, w siódmą rocznicę śmierci. 2013.02.01 


No hay comentarios:

Publicar un comentario